Podczas trzeciej
fazy księżyca, wciąż błąkałam się po nieznanych mi terenach.
Zgubiłam drogę powrotną, zabłądziłam na polowaniu. Tak to
mogło zdarzyć się tylko mnie. Nikt nie wiedział co się ze
mną dzieje, nikt nie miał pojęcia, że jeszcze żyję. Ale co
to było za życie? Wyczerpana walkami z wampirami nie
nadążałam za uciekającymi przede mną ludźmi. Byłam na skraju
mego wilczego życia. Zdesperowana, by przeżyć jadłam
warzywa, na samo wspomnienie mnie mdli. Powoli odzyskiwałam
siły, mój zmysł orientacji pokazał mi drogę do braci, do
towarzyszy z klanu <<Wolfmans>> . Dotarłam na miejsce,
miejsce naszych spotkań, miejsce, w którym kiedyś wszyscy
żartowaliśmy, miejsce, które teraz było tylko ruiną. Nie
zostało nic. Czułam, że opadam z sił. Mój cel, który tak
bardzo pragnęłam osiągnąć, chociaż stał przede mną był mi
tak odległy. Straciłam wiarę we własne siły, wiedziałam że
się spóźniłam - ONI ODESZLI BEZE MNIE - huczało mi w głowie.
I wtedy usłyszałam znajomy skowyt, ktoś mnie wołał,
przyjaciel. Nabrałam nowych sił , biegłam w stronę skąd
dobiegał skowyt. Dotarłam do Chaty. Nad drzwiami wisiał
napis << LYCANS Zbuntowany Legion Wilkołaków>> Pomyślałam
sobie " Jaka to szkoda, że wcześniej nie należałam do tego
klanu" Już odchodziłam, gdy ktoś uchylił drzwi i zawołał
mnie po imieniu "Lisbeth, nie bój się i przyłącz do nas"
Więc jednak się nie myliłam , myślałam. W drzwiach stał
znajomy wilkołak, członek mojego dawnego klanu. Łzy
popłynęły mi po policzkach, a on przyjaznym gestem zaprosił
mnie do środka. Weszłam, było tam pełno wilkołaków, Sporo
znajomych twarzy, reszta całkiem obca. Wszyscy z uśmiechem
patrzyli na mnie, a ja szłam dalej w głąb chaty, gdzie
najsilniejsi zajmowali się rannymi. Poznałam kilka osób, to
dziwne, oni mnie jeszcze pamiętali, tak jak przypuszczałam,
myśleli że zginęłam w jakiejś walce. Dostałam kubek jakichś
ziółek, Już poczułam się lepiej, byłam w domu wśród BRACI.
Lisbeth
Jasna
tarcza księżyca wspinała się właśnie na granatowe,
przetykane gwiazdami, nocne niebo. Ledwo widoczne w oddali
kształty chmur leniwie pełzły nad drzewami. Promienie
księżycowego światła przebijały przez olbrzymie, czarne
korony drzew potęgujące uczucie strachu. Czułem, że coś
wisiało w powietrzu, że coś jest ze mną nie tak. Jakaś
dziwna siła sprawiała, że włosy stawały mi dęba, a po
plecach przechodziły ciarki. Nie znałem tego lasu.
Powykręcane pnie drzew sprawiały wrażenie postaci czających
się w mroku. Nie widziałem dokąd idę. Ostrożnie stawiałem
stopy na ścieżce. Księżyc wychylił się zza chmury. Na chwile
przystanąłem. Początek przemiany był łagodny. Moje ciało
pokryło się sierścią, a ręce zaczęły się deformować. Nagle
ostry ból przeszył mi głowę, oczy zapadły się w głąb
czaszki, a mięśnie rąk zaczęły formować się w łapy. Tak
potwornego bólu nie czułem nigdy w życiu. Szczęki wysunęły
się do przodu, a rosnące kły porozrywały dziąsła. Padłem na
kolana wijąc się z bólu. Krzyk przemienił się w wilczy
skowyt, w mrożące krew w żyłach wycie. Powoli traciłem
świadomość i kontrolę nad własnym ciałem. Wilcza natura
brała górę nad ludzkimi emocjami. Miałem nadzieję, że po
przemianie nie natknę się na jakaś niewinną osobę. Chwilę
później na leśnej ścieżce byłem już żądną krwi bestią o
czerwonych, krwawych ślepiach. Ruszyłem przed siebie warcząc
głucho. Zachodząc ze ścieżki zacząłem instynktownie biec
omijając pnie drzew. Ujrzałem prześwit w koronach drzew i
przystanąłem rozglądając się niepewnie. Na tym oświetlonym
skrawku ziemi byłem doskonale widoczny. Ludzka sylwetka i
wilczy wygląd stwarzały wokół mnie aurę grozy. Wyprostowałem
się, wzniosłem pysk do księżyca i ciszę nocy rozdarło głośne
wycie. Nagle usłyszałem szelest liści i zacząłem węszyć.
Dziwny zapach uderzył mnie w nozdrza. Tak... to był
zapach... człowieka. Oblizałem się na samą myśl o ludzkim
mięsie. Opadłem na cztery łapy i przywarowałem. Szelest
rozległ się ponownie, ale już znacznie bliżej. Czułem jak
wspaniałe węzły mięśni prężą mi się pod wilczą skórą. Na
polankę wszedł myśliwy. Młody chłopak, wiekiem zbliżony do
mnie o rysach prawie kobiecych i rozłożystych barkach.
Rzuciłem się na młodzieńca rozszarpując mu gardło. Krew
bryznęła na ziemię. Chwilę później wbiłem się pazurami w
tors myśliwca wyszarpując szczękami kawałki mięsa z twarzy i
próbując dostać się do mózgu. Apetyt z jakim pochłaniałem
jeszcze ciepłe, ludzkie ciało był niesamowity. Głośny pomruk
który z siebie wydałem świadczył o zadowoleniu. Oderwałem
się od ofiary i ruszyłem dalej. Głód został zaspokojony.
Teraz oczy pałały mi czystą żądzą mordu. Księżyc zaszedł za
jakąś zbłąkaną chmurę i między drzewami widać było tylko
czarny cień przelatujący między drzewami.
dziobakxCBM
Nazywałam się Iras... Tak myślę... W tej chwili już niczego
nie jestem pewna. Wszystko stało się tak nagle. Przez 21 lat
moje życie nie różniło się niczym, od życia innych. Żyłam w
niewielkiej osadzie, z dala od innych wiosek, czy miast.
Kilkanaście chałup, kilkanaście rodzin, atmosfera w miejscu,
które zwykłam nazywać domem, była można powiedzieć,
sielankowa... Nie było waśni, zbrodni, nie istniała
zazdrość. Byliśmy samowystarczalni, szczęśliwi... jednak...
każde szczęście w końcu się kończy....
Jak zwykle, w ciepły letni dzień, wraz z kilkoma innymi
dziewczynami zostałam wysłana, by w lesie nazbierać owoców.
Wszystko odbywało się tak jak zwykle, dopóki nie usłyszałam
dochodzącego z oddali, ledwie dosłyszalnego, przepełnionego
bólem pisku. Nieświadoma, tego co ma się zdarzyć, ruszyłam,
ku temu, co na zawsze miało odmienić moje życie. Nie
pamiętam jak długo szłam, wiem tylko, ze znacznie oddaliłam
się od reszty... Pisk rozlegał się jeszcze kilkakrotnie,
lecz za każdym razem zdawał się być słabszy. W końcu go
odnalazłam. W pierwszej chwili myślałam, ze nie żyje. Leżał
w kałuży na wpół skrzepłej krwi, srebrzysta sierść pokryta
była szkarłatem, z pomiędzy żeber wystawało mu kilka strzał.
Zbliżyłam się, podniósł głowę i spojrzał na mnie... jego
złociste oczy przepełnione były bólem... było w nich jeszcze
coś - bezgłośne błaganie o pomoc.
Gdybym tamtego dnia uciekła, wszystko potoczyłoby się
inaczej... Ale nie zrobiłam tego.. Do dziś nie wiem
dlaczego, po prostu nie mogłam go tak zostawić. Mijały dni,
z rzadko odzyskiwał przytomność, z początku wątpiłam by
przeżył, potem jednak nabrałam pewności, że będzie inaczej.
Jego rany goiły się nadzwyczaj szybko, gdy przychodziłam, by
zmienić mu opatrunki i przynieść mu coś do jedzenia, witał
mnie z wdzięcznością. Takie zachowanie powinnam uznać, za
nienaturalne dla potężnego basiora, dotąd nie wiem, dlaczego
ten fakt do mnie nie dotarł, ale nawet gdybym się
zorientowała, to czy rzeczywiście bym porzuciła go na pastwę
losu? Nawet jeśli - teraz to i tak nie ma już znaczenia....
Poszłam do niego jak zwykle. Spał, jednakże nie był to
spokojny sen, drżał na całym ciele, chwilami skowyczał,
jakby śnił mu się jakiś koszmar... Chciałam go obudzić i to
był mój błąd... Ale czy rzeczywiście był to błąd? Nie
wiem... chwilami się cieszę, że to się stało. Chciałam
obudzić go jak najłagodniej, położyłam na nim rękę - tak jak
wielokrotnie wcześniej. Przebudził się gwałtownie, wciąż
dręczony wizjami z koszmaru.. Zaatakował mnie. Krzyczałam,
byłam przerażona... Nigdy przedtem nie widziałam u żadnego
zwierzęcia takiej furii w oczach. W końcu się opanował.
Puścił mnie, trzymając się za poszarpaną rękę, starałam
odsunąć się od niego jak najdalej... On po prostu stał i
gapił się na mnie. W jego oczach był jakiś dziwny wyraz
wiedział to, czego ja miałam dowiedzieć się już wkrótce,
wiedział, że to co zrobił będzie miało poważniejsze
konsekwencje niż rozszarpana ręka....
Mijały kolejne dni, a ja nikomu o nim nie powiedziałam.
Ludzie wiedzieli tylko, ze zostałam zaatakowana. Wbrew
rozsądkowi rana gila się dobrze i szybko, zbyt szybko.
Jednak wciąż nic nie zapowiadało, tego co miało się
wydarzyć...
Był wieczór, tej nocy miała nastać pełnia, jak zwykle
panował sielankowy nastrój, nic nie zapowiadało, że oprócz
pełni wydarzy się coś jeszcze. Tego wieczoru widziałam go
kilkakrotnie w pobliżu wioski, w różnych miejscach. Był
niespokojny, chwilami sprawiał wrażenie, jakby chciał mnie
odciągnąć od wioski... W przeciwieństwie do mnie on
wiedział, co ma się wydarzyć, nie wiedział jednakże, że nie
tylko to się stanie.. nie wiedział najważniejszej rzeczy...
Iras
|